Pracując już prawie dwadzieścia lat, najpierw jako prokurator, a następnie adwokat doszedłem do wniosku, że w Polsce sprawiedliwy proces i prawo do obrony, jest jak jednorożec. Każdy wie jak wygląda, ale na żywo nikt go nie widział.
Zanim rozpocznę bezlitosną krytykę tej ułudy zwanej wymiarem sprawiedliwości i wymienianie jej „grzechów”, podkreślam, że są to moje osobiste przemyślenia, które zapewne w oczach wielu – a szczególnie prokuratorów i sędziów nie mają wiele wspólnego z rzeczywistością.
„Grzech pierwszy” – brak kontradyktoryjności. W polskim postępowaniu karnym Sąd nie ma roli arbitra. Podsądni, znający przebieg rozprawy z filmów, najczęściej są zdziwieni, że Sąd nie tyle wysłuchuje się w stanowiska oskarżenia i obrony, co sam prowadzi postępowanie. Niestety taki obowiązek wynika wprost z przepisów postępowania, które nakazują wszechstronne wyjaśnienie sprawy i dopuszczanie dowodów z urzędu w tym celu. Powoduje to niemal patologiczny sposób procedowania. Wystarczy, że prokurator skieruje przeciwko określonej osobie akt oskarżenia, aby Sąd musiał przejąć jego rolę i usilnie szukać dowodów winy oskarżonego. Wyobraźcie sobie jak czuje się adwokat na procesie? Prokurator, który „skopał” oskarżenie nie przedstawił żadnych poważnych dowodów, czeka na wyrok. Jeżeli jest to wyrok uniewinniający to … prokurator składa apelacje, w której zarzuca, że Sąd nie przeprowadził dowodów, które wykazałyby winę oskarżonego. Czyż nie brzmi to irracjonalnie? Niestety taka jest rzeczywistość sądowa, która dla każdego adwokata broniącego w sprawach karnych jest „chlebem powszednim”.
Co więcej, ta zamiana Sądu w prokuratora, powoduje – co też wynika z chorych przepisów – że prokurator najczęściej nie bierze udziału w rozprawie sądowej i interesuje się dopiero treścią wyroku.
„Grzech drugi” – najważniejsze ukarać. Kodeks postępowania karnego, a także inne ustawy np. o Policji są tak skonstruowane, że w wielu przypadkach prawo do obrony jest iluzoryczne. Jedną z fundamentalnych zasad sprawiedliwego procesu powinno być to, iż obrona ma prawo do kwestionowania i weryfikacji dowodów przedstawionych przez oskarżyciela. Oczywiście realia naszych procesów pokazują, że są to jedynie postulaty z „pogranicza magii i snów”.
Przykładem jawnego zamknięcia oskarżonemu prawa do obrony są przepisy dotyczące przesłuchania małoletnich świadków i pokrzywdzonych w przestępstwach seksualnych.
Nie wnikając w szczegóły ustawodawca, chcąc chronić dobro dzieci czy ofiar czynów o charakterze seksualnym, przewidział, iż co do zasady przesłuchanie takich osób ma odbyć się przez Sąd tylko raz w określonych warunkach. W takim przesłuchaniu prawo ma również wziąć obrońca podejrzanego. Niestety bardzo często takie przesłuchanie na wniosek prokuratora, Sąd przeprowadza jeszcze przed postawieniem zarzutów ewentualnemu sprawcy więc z istoty rzeczy nie posiada on obrońcy (trochę to upraszczam). Po przesłuchaniu biegły psycholog wydaje opinię, że przesłuchiwany nie ma skłonności do konfabulacji (czyli wymyślania) i jego wypowiedzi można uznać za szczere, i …. koniec. Prokurator kieruje do Sądu akt oskarżenia, bo przecież ma zeznania wraz z opinią psychologa, a adwokat oskarżonego nie ma żadnego bezwzględnie działającego narzędzia pozwalającego na zweryfikowanie tych zeznań. Sądy obu instancji uznają, że zeznania ofiary były wiarygodne – bo przecież poparte opinią biegłego i „po sprawie”. Argumenty typu, że brak podatności do konfabulacji nie można utożsamiać z celowym kłamaniem etc., nie mają w ogóle racji bytu.
Kolejnym przejawem tej patologii jest uprawnienie organów ścigania do głębokiej ingerencji w naszą prywatność i to bez większego uzasadnienia. Niestety nasze przepisy postępowania karnego to nic innego jak przedłużenie myśli radzieckiej tzw. kodyfikacja Andrejewa, gdzie takie wartości, jak poszanowanie własności, prywatności, czy godności musiały przegrać z możliwościami kontrolnymi organów ścigania.
Do dnia dzisiejszego Policja może dokonać przeszukania mieszkania na tzw.” legitymację” a prokurator takie przeszukanie zatwierdza. Teoretycznie powinno to mieć miejsce w wyjątkowych sytuacjach, niestety jest zupełnie odwrotnie – tj. stało się to normą. W cywilizowanych porządkach prawnych, gdzie wolności obywatelskie są fundamentem funkcjonowania państwa, najczęściej nawet prokurator nie ma uprawnienia do zlecenia przeszukania, robi to Sąd po zapoznaniu się z dowodami, które takie przeszukanie uzasadniają.
W czasach kiedy każdy dysponuje telefonem komórkowym i nagrywa się niemal wszystko wyjątkiem są … organy ścigania!!! Z bliżej nieznanych (a może znanych) przyczyn do dziś np. Policja nie ma obowiązku rejestracji przebiegu swoich czynności z zatrzymania osoby na gorącym uczynku przestępstwa. Przesłuchania czy to świadków, czy podejrzanych nadal nie są rejestrowane – jedynie spisywane przez funkcjonariusza. Pomijając drastyczne przykłady, gdzie doszło np. do grożenia czy stosowania przemocy przez funkcjonariuszy organów ścigania (co czasami ujrzy światło dzienne), to bardzo często moi klienci, czy też świadkowie przesłuchiwani przed Sądem podnoszą, że ich zeznania lub wyjaśnienia zostały zniekształcone etc.? Nie służy tak naprawdę komukolwiek.
Jakby tego było mało, polskie prawo pozwala na wykorzystanie dowodu zdobytego nielegalnie!! Nawet nie chce mi się tego komentować. Poniżej zacytuję dwa przepisy kodeksu postępowania karnego, po których przeczytaniu np. amerykański prawnik uznałby, że pochodzą z Korei Północnej ewentualnie innej podobnej dyktatury.
Art. 168a Dowodu nie można uznać za niedopuszczalny wyłącznie na tej podstawie, że został uzyskany z naruszeniem przepisów postępowania lub za pomocą czynu zabronionego, o którym mowa w art. 1 § 1 Kodeksu karnego, chyba że dowód został uzyskany w związku z pełnieniem przez funkcjonariusza publicznego obowiązków służbowych, w wyniku: zabójstwa, umyślnego spowodowania uszczerbku na zdrowiu lub pozbawienia wolności.
Art. 168b Jeżeli w wyniku kontroli operacyjnej zarządzonej na wniosek uprawnionego organu na podstawie przepisów szczególnych uzyskano dowód popełnienia przez osobę, wobec której kontrola operacyjna była stosowana, innego przestępstwa ściganego z urzędu lub przestępstwa skarbowego niż przestępstwo objęte zarządzeniem kontroli operacyjnej lub przestępstwa ściganego z urzędu lub przestępstwa skarbowego popełnionego przez inną osobę niż objętą zarządzeniem kontroli operacyjnej, prokurator podejmuje decyzję w przedmiocie wykorzystania tego dowodu w postępowaniu karnym.
„Grzech trzeci” – granice oskarżenia. Kodeks postępowania karnego przewiduje, iż Sąd jest związany skargą oskarżyciela (czyli inaczej aktem oskarżenia). Niestety związanie to jest – rzekłbym, bardzo powierzchowne. Co to oznacza w praktycy. A to tyle, że Sąd proceduje w ramach zachowania oskarżonego opisanego w akcie oskarżenia. Jednakże nie jest związany przyjętą przez prokuratora kwalifikacją prawną, ani nawet wskazanym opisem czynu. W praktyce prowadzi to do tego, iż oskarżony może zostać skazany za zupełnie inne przestępstwo, niż te które mu zarzucono aktem oskarżenia. Czyż nie paranoja? Sądy bardzo często, kiedy przeprowadzone w sprawie dowody nie pozwalają na poczynienie ustaleń zgodnie z zarzutem prokuratora, dokonują zmiany opisu czyny, jak również jego kwalifikacji prawnej.
W swojej praktyce miałem już do czynienia ze skrajnym przykładem „luźnego związania” aktem oskarżenia. Prokurator zarzucił mojemu klientowi udział w pobiciu. Już analiza akt prokuratorskich wskazywała, iż do opisu czynu zarzucanego ww. i podmiotowo i przedmiotowo pasowały dwa zdarzenia, które dzieliła nie cała godzina. W związku z powyższym w ramach obrony podniosłem przed Sądem, iż de facto nie wiem, o które zdarzenie chodzi w zarzucie? Sąd się tym nie przejął, wydał wyrok skazujący. W uzasadnieniu wyroku wskazał, który czyn „miał na myśli” prokurator. Wobec tego wniosłem do Sądu II instancji apelację.
Sąd II instancji rozpoznając apelację nie dopatrzył się większych błędów poza ……. wskazaniem, że oczywiście nie chodziło o ten czyn, który opisał Sąd, tylko o ten „drugi”!!! Słysząc to przypomniałem sobie
„Iż są na tym świecie rzeczy, które filozofom się nie śniły”.