Dla mnie – adwokata, który codziennie mierzy z ludzkim losem uwikłanym w meandry prawa, kolejne pomysły polityków na „uczynienia świata lepszym” najczęściej są przejawem „zabójstwa zdrowego rozsądku”.
Ostatnim z hitów jest tzw. „zabójstwo drogowe”, które jak mniemam ma pozwolić na surowsze ukaranie sprawców śmiertelnych wypadków drogowych. Czy tak jest w istocie, i czy w ogóle jest to nam potrzebne. Według mnie nie i wystarczyłoby, aby organy ścigania i Sądy „wyszły ze strefy komfortu” i uelastyczniły swoje myślenie. Dlaczego tak sądzę?
Otóż w obecnym kodeksie karnym mamy odpowiedzialność za zabójstwo.
Przepis art. 148 § 1 k.k. stanowi, że „kto zabija człowieka podlega karze pozbawienia wolności na czas nie krótszy od lat 10 albo karze dożywotniego pozbawienia wolności”. Mamy też uregulowaną odpowiedzialność za spowodowanie śmiertelnego wypadku drogowego art. 177 § 2 k.k., która jest znacznie łagodniejsza niż odpowiedzialność za zabójstwo.
Według mnie wszystko rozbija się o ocenę zamiaru sprawcy wypadku drogowego. Zabójstwo można popełnić z tzw. zamiarem bezpośrednim czyli takim, gdzie sprawca chciał popełnić dane przestępstwo i osiągnąć skutek w postaci śmierci człowieka, albo z zamiarem ewentualnym, kiedy sprawca przewiduje, że swoim działaniem może doprowadzić do śmierci człowiek ale zupełnie go nie obchodzi czy taki skutek nastąpi.
Klasycznym wręcz akademickim przykładem zamiaru ewentualnego jest sytuacja, w której sprawa np. dla zabawy zrzuca z wiaduktu na jadący samochód duży kamień, doprowadzając w ten sposób do śmierci osób znajdujących się w tym pojeździe. Przy tak ustalonym stanie faktycznym i uznaniu sprawcy poczytalnym, każdy Sąd uzna, iż dokonał on zabójstwa z zamiarem ewentualnym albowiem zrzucając kamień na samochód liczył się z tym, że osoby w nim się znajdujące zginął.
Niestety ta „oczywistość” nie jest dla Sądów już tak oczywista, jeżeli chodzi o zdarzenia drogowe. W zasadzie każde zachowanie kierowcy samochodu, który doprowadził do zdarzenia drogowego, którego skutkiem, jest śmierć człowieka, oceniane jest przez pryzmat przepisów dotyczących spowodowania wypadku śmiertelnego w wyniku umyślnego bądź nieumyślnego naruszenia przepisów ruchu drogowego i zasad bezpieczeństwa. „ I tu jest pies pogrzebany”. Generalnie zgadzam się, że zdecydowanej większości wypadków drogowych ze skutkiem śmiertelnym, można mówić jedynie o umyślnym naruszeniu zasad ruchu drogowego, zaś spowodowanie wypadku jest nieumyślne, co wiąże się z odpowiedzialnością opisaną w art. 177 § 2 k.k.. Jednakże według mnie, nic nie stoi na przeszkodzie aby pewne stany faktyczne kwalifikować jednak jako zabójstwa z zamiarem ewentualnym. Tak naprawdę chodzi tylko (i aż) o ocenę stosunku psychicznego sprawcy do podejmowanych przez siebie działań i ich konsekwencji. Czy dajmy na to kierowca samochodu, który w na ruchliwej miejskiej ulicy rażąco przekracza prędkość np. jadąc 150 km/h traci panowanie nad samochodem, który przez to wjeżdża w przystanek pełen ludzi, doprowadzając do śmierci wielu z nich, nie przewidywał możliwości wystąpienia takiego skutku? Według mnie nie trzeba być sędzią, prawnikiem, aby oceniając powyższą sytuację dojść do przeciwnego wniosku. Bo czym różni zachowanie tego kierowcy od „żartownisia”, który zrzucił głaz na jadący samochód? Według mnie niczym, jeden i drugi podjął działanie i nie obchodziło ich, że wskutek tego mogą zginąć ludzie.
Dlatego też zamiast tworzyć kolejne przepisy warto skorzystać z tego, co już od dawna funkcjonuje i nie dokonywać „zabójstwa zdrowego rozsądku”