Każdy adwokat przyjmujący od ojca sprawę dotyczącą powierzenia władzy rodzicielskiej, ustalenia miejsca pobytu dziecka, ustalenia pieczy naprzemiennej, itd., wie że przed „naszymi” Sądami jego działanie przypomina bitwę pod Termopilami. Dlatego też sprawy, w który to ojciec zostaje „pierwszoplanowym rodzicem” przechodzą do sfery legend i zapisywane są w annałach kancelarii adwokackiej ku „chwale na wieki”.
W swojej praktyce adwokackiej stoczyłem kilka takich „nierównych” a zarazem zwycięskich bitew.
Trzeba od razu nadmienić, iż są to „bitwy na wielu frontach”.
Po pierwsze adwokat musi stanąć „oko w oko” z niechęcią Sądu (chyba 99% sędziów rodzinnych to kobiety „w sile wieku”, z których, jak obserwuję – znaczna część uważa, że każdy facet to łajdak i drań, więc zarówno klient, jak i jego adwokat – chyba, że ten jest adwokatką 😉 i co oni mogą wiedzieć o wychowaniu dzieci i rodzinie?).
Po drugie trzeba zmierzyć się z adwokatem drugiej strony, który w imieniu swojej klientki będzie starał się wykazać, że mój klient racji nie ma. Akurat ten „front” jest niemal neutralny, może pomijając fakt, że czasami zdarzają się adwokaci, którzy nie do końca rozumieją swoje role i w celu „wykazania”: się przed klientem zachowują się wątpliwie etycznie tj. interweniują w zeznania, nie pozwalają dojść do głosu, stronie której ten głos udzielono, składają zeznania zamiast swoich klientów (ba czasami próbują je prostować, bo widzą jak klient „kopie sobie grób”). Pół biedy, jeżeli Sąd panuje nad tym, co dzieje się na sali i takiego żywiołowego adwokata przywoła do porządku, gorzej, jak ta „swobodna twórczość” nie odczuwa, żadnych ograniczeń.
Po trzecie i najgorsze, adwokat musi zmierzyć się badaniem biegłych z OZSS (Opiniodawczy Zespół Specjalistów Sądowych), de facto biegli z tego zespołu posiadają największą realną władzę rozstrzygnięciu np. przy którym rodziców powinno pozostać dziecko. Sąd zleca ww ośrodkowi przeprowadzenie badań i wydanie opinii, która będzie odpowiadała z reguły na pytania o ocenę kompetencji rodzicielskich i związanego z tym preferowanego sposobu opieki nad dzieckiem, wykonywania władzy rodzicielskiej i kontaktów rodzica, który na na stałe z dzieckiem nie przebywa. Niestety też ta „władza biegłych” jest poza realną kontrolą. Pomimo, że adwokat – pełnomocnik ojca, ma prawo złożyć zastrzeżenia, co do niekorzystnej opinii wskazując na jej błędy i niedociągnięcia, a w konsekwencji prawo przesłuchać biegłych na rozprawie lub żądać powołania nowego zespołu biegłych to w rzeczywistości jest to „syzyfowa praca”. Nie pamiętam aby jako adwokatowi zdarzyło się, że biegli z OZSS pod wypływem zarzutów lub przesłuchania zmienili swoją opinię. Ba, nie pamiętam, aby biegli dopytywani szczegółowo o wyniki badań poszczególnych zastosowanych metod, byli w stanie je przedstawić. W większości „metodą nadrzędną” jest wywiad, a wnioski są wynikiem tego, że „biegli się znają i mają doświadczenie”, czyli generalnie pozycja, z którą nie da się polemizować. Niestety też ta wiara Sądu w biegłych z OZSS, jest najczęściej „bezgraniczna”. W zasadzie po uzyskaniu opinii Sądy stają się głuche na jakiekolwiek argumenty i krytyczną ocenę opinii przez adwokata ojca, puentują czymś w stylu „czy jest Pan Mecenas psychologiem?”. Nie pomaga opieranie się na fachowej literaturze. Niestety nie pomaga też uzyskanie prywatnej opinii psychologiczno pedagogicznej „miażdżącej” opinię OZSS!!! „Nakłonienie” Sądu do powołania nowego OZSS, należy rozpatrywać w granicy cudu.
To jak to się dzieje, że czasami ojciec dziecka wygrywa tą nierówną bitwę? Reguły, co do zasady nie ma, natomiast jako adwokat uważam, że przy podjęciu się takiej sprawy, ważnych wręcz fundamentalnych jest kilka rzeczy, które dają szanse na wygraną.
Po pierwsze dokładność. W mojej kancelarii bardzo często najbardziej czasochłonną częścią pracy nad sprawą jest …. referat z klientem. Pomimo, iż reprezentuję jego interesy, to po w trakcie referatu może on często odnieść wrażenie, że jestem jego wrogiem. Niejednokrotnie są to długie godziny „wałkowania” tego samego. Po takim referacie nawet bez zapoznawania się z innymi dowodami, jestem w stanie z dużym prawdopodobieństwem określić rzeczywiste intencje klienta, jego nastawienie do sprawy, dziecka, drugiej strony, etc. Ponadto klient otrzymuje próbkę tego, co go czeka w Sądzie. Następnie treść referatu klienta weryfikowana jest przez dowody, którymi ww. dysponuje. Bardzo często jest to również „mrówcza robota” analizowanie setek wiadomości wysłanych sobie przez strony, odsłuchiwanie nagrań, itd. Po tym często potrzebny jest kolejny referat, bo rzadko się zdarza, aby nie było, nieścisłości. Potem jeszcze trzeba „wyłapać” (co jest chyba najtrudniejsze) czego klient mi nie powiedział, a czym dysponuje druga strona? Cóż bycie zaskoczonym na rozprawie to naprawdę nic miłego. Pamiętam dobrze, jak w sprawie rozwodowej, klientka obwiniała męża o zdradę i na tą okoliczność słuchana była „kochanka”, która się przyznała do relacji intymnych z mężem mojej klientki, jednak zeznała także, iż moja klientka też brała udział w tych relacjach i opisała „zabawy w trójkącie”. Czerwona twarz klientki i brak zaprzeczenia, mówiły same za siebie – a ponad 50 letnia Sędzia o konserwatywnych poglądach w ułamek sekundy zmieniła swoje zdanie na temat winy w rozkładzie małżeństwa.
Wracając do meritum – wstępne badanie sprawy to bardzo istotny przyczynek do osiągnięcia sukcesu.
Po drugie właściwe przygotowanie wystąpienia do Sądu (wniosku, pozwu, etc). Od lat hołduję zasadzie, iż pisma procesowe to nie powieści. Sąd i druga strona winna z pisma wnioskować czego żąda Mój Klient, jakie dowody chce przeprowadzić i ramowo wskazuje na okoliczności faktyczne, podkreślam ramowo. Nie wiem czy to źle czy dobrze, ale mam podejrzenie, że sędziowie, którzy i tak muszą przeprowadzić rozprawę, przesłuchać świadków i strony, nie za bardzo przyswajają sobie szerokie opisy zdarzeń i faktów umieszczonych w pismach procesowych. Oczywiście jest to mój indywidualny pogląd. Niektórzy moi koledzy traktują swoje pisma jak „najważniejszy dowód”, a ich objętość i treśćodpowiada często proziel literackiej.
Również, co do załączanych dowodów mam podobne zdanie – należy skoncentrować się na jakości, a nie ilości. Strony bardzo często mają przeświadczenie, że czym więcej tym lepiej. Adwokaci w zasadzie nie mogą odmówić załączenia czegoś jako dowód z wyjątkiem kiedy np. wiedzą, że został on uzyskany nielegalnie (np. wskutek założonego podsłuchu). Prowadzi to do sytuacji, kiedy dowodami w sprawie są setki, jak nie tysiące screenów SMS, czy wydruków z komunikatorów, e-mail, etc. Tymczasem Sąd ma za zadanie rozstrzygnąć, jakie ukształtowanie pieczy nad dzieckiem jest zgodne z jego dobrem. Wystarczy kilka wiadomości, aby zorientować się, że któryś z rodziców nie do końca rozumie swoją rolę w wychowaniu dziecka. To czy będzie to 5 czy 1005 SMS niczego naprawdę nie zmieni. Kolejną zmorą, która może doprowadzić do zanudzenia Sądu, są wielogodzinne nagrane rozmowy i filmy. Skonfliktowani rodzice mają tendencję do utrwalania niemal wszelkich relacji, aby potem wykorzystać to w Sądzie. Nie twierdzę, że takie materiały nie mają znaczenia dla rozstrzygnięcia sprawy, ale czy naprawdę ważne jest aby przedstawić nie jedną a 15 godzin nagranych kłótni???
Po trzecie rzeczowość i spokój. Właściwa argumentacja, rzeczowe przesłuchania itd. moim zdaniem znacznie przybliżają adwokata do zwycięstwa w tej bitwie. Z doświadczenia wiem, że „pajacowanie” przed klientem i „umieranie” za jego rację, podobnie jak modlitwa, charakteryzuje się nikłą skuteczności w zakresie wygrania sprawy.
To wszystko może okazać się nie ważne, bo najsilniejszym i zarazem najsłabszym ogniwem łańcucha jest Sąd, a dokładnie osoba przewodniczącego czyli sędzia. To od przygotowania merytorycznego oraz predyspozycji psychicznych do sądzenia spraw rodzinnych, głównie zależy wynik postępowania. Zaryzykuję opinię, że sędzia rodzinny z „kości i krwi” to „perła w koronie” jak cenna, tak i rzadka.
Dla „prawdziwego” sędziego rodzinnego takie przymioty jak; empatia (nawet dla podsądnych, którzy delikatnie ujmując nie są wzorowymi rodzicami), spokój, opanowanie, chęć wsłuchania się w to, co mówią strony, a nade wszystko usilna potrzeba rozstrzygnięcia, dzięki któremu dziecko będzie szczęśliwe – są niezbędne.
Taki sędzia potrafi sam, oceniając swoim okiem, „wyłapać”, że coś jest nie tak np. z opinią OZSS.
Niestety tych „pereł w koronie jak na lekarstwo” za to bezrefleksyjność, „klepanie” rozstrzygnięcia „bo jest opinia” itd. są na porządku dziennym.
Często klienci pytają się mnie czy w ogóle warto. Zawsze odpowiadam, że nie jestem Sądem w sprawie swojego klienta, to po pierwsze. A pod drugie, „jeżeli Pan nie zaryzykuje to nigdy Pan się nie dowie, czy było warto”.