Chcesz pokoju, szykuj się do wojny, bo z rodziną to tylko na zdjęciu…

Pracując jako adwokat, patrząc wstecz, widzę, że przysłowia będące tytułem niniejszego artykułu, gdzie, jak gdzie, ale w prawie na pewno się potwierdzają.

Jakbym miał wymienić dwa czynniki, które chyba najbardziej wpływają na nasze poczucie bezpieczeństwa w obrocie prawnym  są to: zdolność przewidywania oraz brak zaufania. 

Wyrazem takiej postawy w stosunkach cywilnoprawnych najczęściej jest umowa zawarta w sformalizowanej formie. Dlaczego, ponieważ taka umowa jest „szykowaniem się na wojnę w czasie pokoju”. Często się mawia, że prawdziwi dżentelmeni nie potrzebują umów, wystarczy ich słowo. Kiedyś miałem okazję oglądać dokument o handlarzach diamentów na Bliskim Wschodzie. Poziom wzajemnego zaufania tych handlarzy można by ocenić, jako absurdalny. Żadnych pokwitowań, dokumentów, umów etc. Jeden przekazuje drugiemu worek diamentów o wartości dziesiątek mln dolarów, drugi zaś informuje go, że zapłaci za kilka miesięcy, jak te diamenty odsprzeda… i tyle. System działa idealnie, nikt nigdy się nie wyłamał. 

Niestety w „normalnym życiu”  – ze świecą szukać kontrahentów o opisanej etyce i uczciwości, dlatego tak ważna jest umowa.

Spisana między stronami umowa jest niczym innym, jak „polisą ubezpieczeniową” na wypadek, kiedy doszłoby do różnicy zdań, do np. sposobu wykonania zlecenia, czy też jedna ze stron w ogóle nie zamierzałaby wywiązać się z przyjętych obowiązków. 

To czy i jak zostanie spisana umowa (pomijam wypadki, kiedy wymagana jest np. forma aktu notarialnego) ma wręcz gigantyczne znaczenie dla naszej późniejszej sytuacji przed Sądem.

O tym jaki wpływ mają postanowienia umowy oraz sposób ich wyrażenia,  na postępowanie przed Sądem, napisano już tyle, że pewnie niejedna biblioteka publiczna nie pomieściłaby wolumenów na ten temat.

Ja mając na uwadze swoje doświadczenie nabyte przy prowadzeniu kancelarii adwokackiej postaram się przekazać te skutki, które moim zdaniem są najważniejsze.

Po pierwsze umowa gwarantuje, iż strony dokładnie wiedzą  czego od siebie oczekują – czyli jaki jest jej przedmiot. Dlatego tak ważne jest aby umowy były redagowane precyzyjnie. Jako adwokat bardzo często widuję np. umowy o roboty budowlane napisane na jednej kartce z kilkoma ogólnikowymi  postanowieniami, zarówno co do terminu, jak i zakresu prac. Potem taki kontrahent przy zlecaniu mi sprawy, dopytywany o szczegóły nie potrafi jednoznacznie określić, co faktycznie miało być wykonane w czasie remontu, jak miałoby być rozliczane wynagrodzenie (czy od m2, zaliczkowo, etc.), czy płatność i wybór materiałów leży po stronie inwestora, czy wykonawcy. Tych wątpliwości może być wręcz nieograniczona ilość. Jeżeli strony w zamiarze zawarcia umowy usiądą do stołu – a najlepiej ze swoimi adwokatami – to istnieje duże prawdopodobieństwo, że nie będą musiałby martwić się o przyszłość jeżeli chodzi o pewność, że umowa zostanie właściwie wykonana. Żeby uzmysłowić ile czynników wpływa na „dobrą umowę” podam przykład z niedawno przyjętej sprawy.  Strony A (inwestor), B (wykonawca) zawarły umowę na roboty budowlane polegające na wybudowaniu dość dużego obiektu pod tzw. „klucz”. Do zawarcia umowy posłużył im wzór ściągnięty z internetu. Na „pierwszy rzut oka” umowa wydawała się całkiem poprawna. Niestety jej szczegółowa analiza rozwiała te nadzieje.  Strony wprawdzie wskazały, że podstawą wykonania umowy i jej integralną częścią jest kosztorys oraz fakt, że umowa zostanie wykonana z materiałów wykonawcy, jednak zupełnie pominęły już kwestię jakości tych materiałów. Spór powstał na wielu płaszczyznach, właśnie między innymi na tej, iż Wykonawca (Mój Klient)  używał materiałów firmy „X” natomiast Inwestor uważał, że one nie mają jakości na jaką się umówił.  Na domiar złego, nieszczęsna umowa zawierana była wiele miesięcy przed rozpoczęciem prac. W czasie kiedy Mój Klient rozpoczął budowę sytuacja na rynku spowodowana, że niektóre materiały budowlane były niemal o 100% droższe niż wynikało to z kosztorysu stanowiącego załącznik do umowy. Druga strona nie chciała słyszeć o aneksie i zmianie wynagrodzenia twierdząc, iż „pacta sunt servanda”. Mój Klient jeszcze bez prawnika biorąc pod uwagę koszty pracy oraz zakupu materiałów budowlanych, wypowiedział umowę twierdząc, że nie jest jej w stanie wykonać, nawet jakby miał nie zarobić, a dołożyć do niej z własnej kieszeni. No i „klops” – sprawa trafiła do Sądu. Oczywiście strony będą podnosiły różne żądania i zarzuty, pewnie konieczny będzie biegły z zakresu budownictwa i wyceny. Niestety oznacza to długi miesiące, jak nie lata procesu oraz wyłożenie niemałych kosztów na jego prowadzenie. A wystarczyło przecież „zainwestować” w adwokatów względnie małe (nie stanowiące pewnie nawet 1% wartości umowy) pieniądze i strony spokojnie mogłyby patrzeć w przyszłość i wiedzieć „na czym stoją”. Nic nie stało na przeszkodzie aby dokładnie określono wręcz rodzajowo materiały jakie mają być zużyte na wykonanie umowy nawet z opcją alternatywną. Nie było również przeciwwskazań na zastosowanie „klauzul waloryzacyjnych”, który uchroniłyby Mojego Klienta przez lawinowo rosnącymi kosztami pracy i materiałów budowlanych.

Bardzo ważnym aspektem  – który najczęściej widoczny jest tylko dla adwokata i Sądu  -właściwie zawartej umowy jest też tzw. „ciężar dowodu”. Treść i redakcja postanowień umowy ma kluczowe znaczenie dla ustalenia, kto i co (a często również czym) na wypadek sporu mają strony udowodnić, dochodząc swych roszczeń, bądź broniąc się przed nimi.

Według mnie dobra umowa „jest warta każdej ceny” 

Te „szykowanie się do wojny”  ma również zastosowanie w zwykłych relacjach rodzinnych. Wiem, że zabrzmi to niemal obrazoburczo, ale  „chcesz mieć udane małżeństwo, myśl o rozwodzie”. O co chodzi ? Już wyjaśniam. 

Kiedy ludzie są  zakochani i chcą każdą chwilę spędzać ze sobą, darzą siebie bezgranicznym zaufaniem, są przeświadczeni, że w myśl przysięgi  „tylko śmierć ich rozłączy”. Powoduje to,  po pierwsze zupełnie pozbawione „cynizmu” rozporządzenia dotyczące majątku, także tego osobistego wniesionego do małżeństwa. Najczęściej nie dbają o udokumentowanie np. darowizn pieniężnych otrzymanych od rodziców, czy też zużycia kawalerskich oszczędności na budowę wspólnego domu.

Kiedy sielanka mija, a małżeństwo kończy swój żywot wyrokiem rozwodowym, w czasie podziału majątku taki „zakochany po uszy” były już małżonek orientuje się, że będzie „oskubany”, bo nie ma żadnego dowodu, iż jego środki z majątku osobistego zostały wchłonięte przez majątek wspólny. 

Po drugie, rzekłbym „wymiar psychologiczny”. Strony wchodząc z miłości w związek, który jawi się udany, usypiają swoją czujność. Są przeświadczeni, że nic między nimi złego się nie wydarzy. Bardzo często prowadzi to do cichej i powolnej destrukcji relacji. Dopiero po latach, kiedy na naprawę małżeństwa jest już o wiele za późno, małżonkowie orientują się, że nic już ich nie łączy i zostaje jedynie zlecenie adwokatowi przeprowadzenie rozwodu. Odrobina czujności i sceptycyzmu na początku może nie dawałaby gwarancji udanego związku, jednak świadomość, że to „szczęście nie jest wieczne i może zostać utracone” zmuszała, by do ciągłego podejmowania  wysiłku, aby pielęgnować miłość i właściwe relacje.

Te nadmierne zaufanie dotyczy nie tylko małżeństwa. Wielotomową powieść można by napisać o rodzinnych ustaleniach, kto co dziedziczy, kto będzie opiekował się za to rodzicami, etc. etc. etc. Jeżeli te ustalenia nie zostaną sformalizowane np. przez zawarcie umów dożywocia. Po śmierci pozostaje często tylko płacz, gniew i zgrzytanie zębami, „bo brat wiedział, a teraz udaje durnego”. 

Chyba nie darmo ktoś wymyślił powiedzenie „z rodziną to tylko na zdjęciu”.